wtorek, 17 lipca 2018

Książka, czy film? #1: "Lśnienie"

Dzisiejszy wpis zyskuje miano specjalnego. Chciałabym nim zapoczątkować nowy cykl, z którego wieści będą się pojawiać również raz w miesiącu. Niektórzy wiedzą, inni niekoniecznie: nie przepadam za telewizją. Nie odpowiada mi forma, hałas. Czasem wyregulowanie dźwięku nic nie da (strzelaninę przyciszycie, ale za moment nie słychać dialogów...). Ostatnim oglądanym przeze mnie filmem byli "Bogowie" w reżyserii Łukasza Palkowskiego, z uwagi na samą postać Profesora Religi (jeden z moich współczesnych autorytetów, biografia czeka, kiedyś zrecenzuję. Na razie to jeszcze nie ten moment). Tym razem częściowo wracam do tematu, nieprzypadkowo. Ile razy przeczytaliście rewelacyjny tytuł i zastanawialiście się: "Hm, a ciekawe, czy jest ekranizacja! Jakby to wyszło?" Właśnie. W związku z powyższym postanowiłam oglądać ekranizację tylko tych tytułów, które rzeczywiście mnie porwały. Na pierwszy ogień film, który stał się arcydziełem kinematografii (od razu mówię, że rzadko piszę o jakichkolwiek filmach, zobaczycie, jak to wyjdzie). Zacznijmy jednak od początku.


Czyj twór kulturowy jest lepszy?  



 





















KSIĄŻKA:
Nie ma potrzeby opowiadać Wam fabuły, pisałam już recenzję "Lśnienia", zajrzyjcie sobie. Oczywiście sam tytuł natychmiast powinien Wam się skojarzyć ze Stephenem Kingiem-prawidłowo. Jeden z pierwszych tytułów (styczeń 1977). Książka opowiada historię Jack'a Torrance'a- młodego pisarza, topiącego wszelakie swoje emocje w litrach alkoholu. Mężczyzna znajduje pracę w pewnym Hotelu, położonym w Górach Skalistych. Pełni w nim rolę stróża. Wewnątrz piszę sztukę swojego życia. Jednak nic nie jest takie, jak sobie wymarzył. Powraca potrzeba sięgnięcia po alkohol. Hotel również nie jest oazą spokoju. Czy rodzinie Torrance'ów uda się przetrwać tę koszmarną, przeklętą zimę?
W książce wszystko jest dopracowane niemal do perfekcji. Dopięte na ostatni guzik. Nie ma żadnych zbędnych rzeczy, przegadanych fragmentów, rozwlekłych opisów. Początek może Wam wydać się nudny, ale ma on swój cel: typowo osacza, wciąga, przygotowuje czytelnika na to, co ma dopiero nadejść.

FILM:
Reżyserem był Stanley Kubrick. Wydawałoby się, że jest to idealne uzupełnienie książki. Niekoniecznie. Utrzymany został klimat, wszystkie strachy są również na swoim miejscu. Nie zostało jednak ukazane podłoże uzależnienia od alkoholu. 
Aktorka grająca postać Wendy była co najmniej irytująca. Nie polubiłam jej. (mowa o Shelley Duvall)
Zakończenie również budzi wiele moich zastrzeżeń. Jest zupełnie przeinaczone, nie zaskakuje, nie ma tego szoku, jaki wywołuje ono w książce. Jest zupełnie płytkie, lekkie, takie zwyczajne, jak na horror. Niestety. Sytuacji nie ratuje tutaj nawet genialna rola Jack'a Nicholsona.

Warto również dodać, że "Lśnienie" zawiera elementy autobiograficzne: Stephen King pisząc je (w dzień, bo wtedy przychodzi mu do głowy garść pomysłów), cały czas pracował pod wpływem heroiny w połączeniu z alkoholem. To wyjaśniałoby, dlaczego dziś nic nie pamięta. 
Film również nie przypadł mu do gustu. Autor uważa, że Stanley Kubrick nie rozumie idei horroru. Do tego przeinaczone, zmienione zakończenie. Po co? Jeśli takie zostało napisane-takie powinno tam być! Również mnie to oburzyło. Wkrótce Stephen King nakręcił swoją wersję "Lśnienia", serialową. Poprzednią uznał za horror w tym złym znaczeniu, jeśli wiecie, co mam tutaj na myśli.

Książkę bardzo serdecznie Wam polecam. Do tej pory jest to mój ukochany horror. Film... Dla kogoś, kto nie czytał, wyda się genialny. Ja, niestety, nie podzielam zachwytów. Róbcie zgodnie z kolejnością: najpierw książka, potem film.

Podsumowując:

Książka-10/10
Film-6/10

3 komentarze:

  1. Oj, zbieram się do lektury i do obejrzenia tego filmu jak sójka za morze, ciągle mi nie po drodze :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze? Nie oglądałam ani tego ani tego, jednak jest mało ekranizacji książek, w których film byłby lepszy niż książka.

    blog

    OdpowiedzUsuń
  3. Problem z ekranizacjami jest taki, że film jest wizją reżysera, a my czytając książki stwarzamy w wyobraźni nasze własne wizje. Prawie zawsze wizja reżysera będzie się różnić od tej naszej, a to raczej mało komu się podoba.

    OdpowiedzUsuń