Tytuł-"Epidemia"
Gatunek-thriller
Liczba stron-296
Wydana-2019
Ocena-10/10
Dzisiejszym wpisem powracam do autora, o którego debiucie niedawno Wam opowiadałam. Przez wielu czytelników Robin Cook jest bardzo cenionym twórcą. Dla mnie "Coma" (czy "Śpiączka", jak kto woli) była dobrą książka z irytującą główną bohaterką, niestety. Postanowiłam dać autorowi drugą szansę. Jak było z "Epidemią"? Zapraszam na recenzję.
To miał być zwykły i spokojny dzień, ale również nie tym razem. Założyciel Kliniki Richtera zapada na nieznaną chorobę. Nikt jeszcze wtedy nie ma pojęcia, że to początek prawdziwej epidemii. Choruje personel, a liczba nowych przypadków wzrasta w zastraszającym tempie. Władzę w USA nie potrafią znaleźć przyczyny takiego stanu rzeczy. Tymczasem młoda lekarka z Centrum Kontroli Epidemiologicznej w Atlancie podejmuje się rozwiązania tej zagadki, z którą nie poradziły sobie nawet autorytety medyczne. Marissa Blumenthal spróbuje powstrzymać epidemię nim będzie za późno. Czy zdąży?
Jakie są Wasze pierwsze skojarzenia ze słowem "medycyna"? Zapewne z wielogodzinnymi dyżurami, opracowywaniem innowacyjnych metod leczenia coraz to nowszych chorób (na wiele z nich wciąż nie ma lekarstwa), walką o zdrowie i życie pacjentów, a także ogromnym stresem i odpowiedzialnością, bo przecież podczas rozmaitych operacji czasem jeden ruch może zakończyć życie człowieka na naszych oczach. Jak się okazuje nie tylko z takich cząstek składa się medycyna. To również ogromne sumy pieniędzy, które wchodzą w grę. Nic nie jest tanie. Z drugiej jednak strony tam, gdzie pojawiają się zawrotne sumy, szerzy się również nielegalna strefa i manipulacja personelem, nie wspominając już o korupcji. Takim zjawiskom przygląda się autor.
Robin Cook może Wam się wydać pisarzem przerażającym. Pomimo że pisze bardzo dobrze i mogę już po tej książce spokojnie to powiedzieć, to przy okazji demaskuje najczarniejszą stronę służby zdrowia, której na co dzień nie mamy okazji w żaden sposób zaobserwować. Wyciąga na wierzch brudy tego świata, spiski na skale międzynarodową, ukazuje manipulacje przy tych najwrażliwszych dziedzinach medycyny, a często jeszcze niezbyt dokładnie poznanych, jak chociażby genetyka, transplantologia. Czytając tę powieść, możecie po lekturze bać się zaufać służbie zdrowia. Nie ma tu typowo budowanego napięcia. Co prawda akcja nabiera tempa wraz z napływem nowych przypadków, ale niepokój potęguje sam fakt bycia pacjentem z taką chorobą. Wówczas jesteśmy przecież zdani na łaskę lekarzy. Szary obywatel nie ma niestety zbyt rozległej wiedzy medycznej, chyba że się interesuje albo rozwija w tym kierunku. Wówczas trzeba komuś zaufać, bo przecież zdrowie jest najważniejsze. Jednak czy przysięga Hipokratesa wystarczy, aby taki mało zorientowany Kowalski czuł się bezpieczny w rękach obcych sobie ludzi?
"Uświadomił sobie, że jest to najpoważniejsza choroba, jaka mu się dotąd przytrafiła."
Być może zastanawiacie się, czego dotyczy tytuł powieści? Już spieszę z wyjaśnieniem. Początkowo mylnie wydawało mi się, że chodzi o wirusa HIV, gdyż była o nim wzmianka. Po czasie jednak zorientowałam się, że mowa tu o wirusie ebola. Dotychczas jest on niestety słabo poznany. Wiadomo, że pochodzi z Afryki, znano go z dwóch ognisk, w których rozprzestrzeniał się bardzo szybko i uśmiercił ponad 90% pacjentów, po czym zniknął, a naukowcy utracili szansę na szczegółowe zbadanie tego wirusa. Ne jest więc na tyle dobrze znanym wirusem, aby wiedzieć, jak przeciwdziałać możliwej epidemii. Nie ma leków. Oglądałam kiedyś film dokumentalny o nim i uwierzcie mi, że śmierć następuje w męczarniach.
Bardzo podobała mi się postać Marissy. Widać, że jest osobą sumienną, całkowicie oddaną pracy i badaniom. Rozmawia z jeszcze żyjącymi pacjentami, niewiele śpi i robi wszystko, aby okazać się pomocną. Kiedy epidemia zostaje opanowana, wraca do domu zawiedziona. Czuje, że nie okazała się pomocna, pomimo pochwał ze strony personelu. Kobieta czasami ma więcej szczęścia, ale mimo wszystko da się ją polubić.
Bardzo podobał mi się również wstęp do tej powieści. Autor, sugerując się zapewne tytułem, udzielił nam, czytelnikom szeregu wskazówek dotyczących zachowania się w sytuacji wybuchu epidemii. Druga połowa już nieco zmieniła swój wydźwięk, ale przepadłam całkiem w fabule. Duży plus.
Jak widzicie, nastąpiło odczarowanie. Pisałam przy "Comie", że z "Epidemią" sytuacja wygląda o wiele, wiele lepiej. Potwierdzam. Nie ma przestojów. Jak w nią wpadłam, musiałam skończyć. To jedna z cech dobrej książki. Można powiedzieć, że ta książka zestarzała się. Czasowo na pewno, ale fabuła wciąż robi wrażenie. Nie pozostaje mi nic innego, jak obejrzeć teraz ekranizację tej powieści i Wam o niej opowiedzieć. Następna będzie "Toksyna", a "Epidemię" Wam polecam z całego Skazanego serca!
Swego czasu czytałam książki Cooka taśmowo - jedna za drugą i tak chyba przerobiłam prawie wszystkie jego autorstwa. Do tej pory to mój niekwestionowany numer jeden, jeśli chodzi o thrillery medyczne.
OdpowiedzUsuń