wtorek, 24 września 2019

WYWIAD z Krzysztofem Domaradzkim, autorem kryminałów "Detoks", "Trans" i "Reset"

Moi Drodzy, przed Wami druga odsłona cyklu wywiadów. Tym razem będzie to rozmowa z jednym z moich ulubionych twórców literackich. Przed Wami...



Fot. Adam Tuchliński

Krzysztof Domaradzki (rocznik 89) - dziennikarz społeczno - ekonomiczny, pracujący w magazynie "Forbes", w którym rozmawia z najbogatszymi polskimi przedsiębiorcami. Absolwent dziennikarstwa Uniwersytetu Łódzkiego. Pisarz, autor trylogii kryminalnej z komisarzem Tomkiem Kawęckim.  W wolnych chwilach uwielbia czytać książki i uprawiać sport.



Niedawno ukazała się Twoja najnowsza powieść, stanowiąca zakończenie trylogii z komisarzem Tomkiem Kawęckim. Skąd pomysł na tytuł?

„Reset” brzmi nieco podobnie do „detoksu” i „transu”. Poza tym to krótkie słowo, więc wiedziałem, że bez problemów zmieści się na okładce. A tak poważnie, to każdy tytuł trylogii odnosi się do tego, co w danej książce dzieje się z Kawęckim. Do jego kondycji psychicznej, statusu walki z nałogiem, powieściowych losów. O ile w „Detoksie” i „Transie” wszystko było jasne, o tyle w „Resecie” sprawa nie jest taka oczywista. Tytuł sugeruje, że coś się w sposób gwałtowny kończy, aby na nowo się odrodzić, pod tą samą lub inną postacią. Chyba nic więcej nie powinienem na ten temat mówić, żeby zbyt wiele nie zdradzić.


Tomek Kawęcki jest bohaterem mogącym wzbudzać różne emocje, od sympatii po nienawiść. Jakie uczucia sam do niego żywisz? A może jest Ci obojętny?

Nie zaliczam się do autorów, którzy emocjonalnie wiążą się ze swoimi bohaterami. Podczas pisania głównie zastanawiałem się nad tym, jakie emocje będzie wzbudzał u czytelników. I podejrzewam, że one się zmieniają na przestrzeni trylogii, ponieważ stopniowo odkrywam przeszłość Kawęckiego. A to pozwala lepiej zrozumieć jego motywacje czy stosunek do świata.
To przykry w obejściu mizogin. Introwertyk i dziwak z problemem alkoholowym. Facet przekonany o tym, że jest mądrzejszy od kolegów z pracy; ba, mądrzejszy od każdej osoby, którą spotyka w życiu. Nie zależy mu na tym, by być lubianym i mieć przyjaciół. Najkrócej i najdosadniej mówiąc, Kawęcki to kawał gnoja. Ale oprócz tego jest cholernie dobrym śledczym. I potrafi być bardzo zdeterminowany, jeżeli na czymś mu zależy.
A Wy na blogu szukacie wpisów o całej tej trylogii. Krzysztof nie poleca (bo komu podobają się swoje książki?), ale ja mogę i robię to z czystym sumieniem. To jest solidny kandydat do najlepszej trylogii roku!



Czytelnicy Twoich poprzednich powieści, również tej, już wiedzą, kim jest Tomek. Jak możesz go opisać?




Czy miałeś trudność z kontynuacją lub domknięciem jakiegoś wątku podczas pisania?


Na szczęście nie. Pewnie dlatego, że dobrze przemyślałem całą trylogię. Choć oczywiście było mnóstwo rzeczy, których nie wiedziałem o swoich bohaterach, oraz wątków, które potoczyły się inaczej, niż zakładałem. Ale to dobrze. Pisanie kryminałów musiałoby być okropnie nudne, gdyby dało się je w najdrobniejszych szczegółach zaplanować.


Jak radzisz sobie z krytyką?


Od lat zajmuję się dziennikarstwem, więc przywykłem do tego, że moja praca jest oceniana. To uodparnia na krytykę. Nie załamuję się, gdy komuś nie spodoba się moja twórczość. A na każdą niepochlebną ocenę pewnie reaguję podobnie do większości autorów. W pierwszym odruchu fundamentalnie się z nią nie zgadzam, a potem zaczynam się zastanawiać, czy krytykujący jednak nie ma racji.

Idealne miejsce na popełnienie zbrodni?

Nie mam pojęcia. Nie jestem mordercą.


Czy rozważałeś inne zakończenie „Resetu”?


Nie, wygrał pierwszy i jedyny pomysł, na który wpadłem. Oczywiście bardzo długo się zastanawiałem, jak to wszystko literacko i fabularnie poukładać, ale wszystkie rozwiązania orbitowały wokół jednej koncepcji. Podobno pierwsze pomysły są najlepsze. Mam nadzieję, że to prawda.



Miejscem akcji jest Łódź, którą dobrze znasz. Z czym kojarzy Ci się to miasto? Stereotypowo to właśnie tam jest najwięcej meneli i dziwaków.


Kojarzy mi się z dzieciństwem. Z młodością. Z rodziną i przyjaciółmi. Łódź rzetelnie zapracowała na swój niekorzystny wizerunek, ale dla mnie to przede wszystkim miejsce, w którym spędziłem pierwsze dwadzieścia cztery lata życia. To był dobry czas. Co nie zmienia faktu, że gdy szukałem miejsca, które by najlepiej pasowało od osadzenia akcji kryminału, oczywiście od razu pomyślałem o Łodzi. Raz, że ją znam, więc stosunkowo łatwo było mi umieścić tam wielowątkową opowieść. A dwa – Łódź ma mnóstwo odcieni szarości, wiele niepokojących zakątków i mroczną aurą. Kryminalne historie po prostu do niej pasują.


Na co dzień jesteś dziennikarzem magazynu „Forbes”. Na czym polega różnica pomiędzy redagowaniem artykułów a rozdziałów książek?


Technicznie jest to ta sama praca. Skracanie, zastępowanie jednych słów innymi, szukanie rytmu narracji, weryfikacja treści. Główna różnica polega na tym, że redagując artykuły ekonomiczne, w największym stopniu pilnuję faktów, dat czy prawdziwości pojawiających się w tekście ocen, a podczas pracy nad fikcją kluczowa jest spójność w zakresie fabuły czy zachowań bohaterów.


W całej Twojej trylogii ważną rolę odgrywa motyw religijny. Co Twoim zdaniem popycha człowieka wierzącego do zbrodni?


Mogę jedynie zgadywać. Przypuszczam, że najczęściej jest to jakieś psychologiczne spaczenie, które z wiarą nie ma nic wspólnego, albo – jak w przypadku antagonisty w moich książkach – fanatyzm. Jakaś straszna religijna nadinterpretacja, która całkowicie tłamsi zdrowy rozsądek.

W twoich opowieściach można odnaleźć sporo przekleństw. Jak myślisz, gdzie jest granica tolerancji wulgarności? Kiedy przekleństwa są do przyjęcia, a kiedy pozostają wyznacznikiem 

niesmaku?


To bardzo indywidualna kwestia. Według mnie – czytelnika i autora – język powinien być dopasowany do bohaterów i opowieści. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak wyglądałby dialogi w „Detoksie”, „Transie” czy „Resecie”, gdybym usunął z nich przekleństwa. Byłoby to bardzo nienaturalne. I raczej nieprzyjemne dla czytelnika – nawet tego, który nie przepada za językiem potocznym w książkach. Poza tym przekleństwa potrafią być bardzo wymownymi środkami wyrazu, niosącymi ponadprzeciętny ładunek emocjonalny. Zrezygnowanie z nich – szczególnie w mrocznych powieściach kryminalnych – byłoby zbrodnią na literaturze.


Jakich gatunków literackich nie znajdzie się w Twojej szufladzie?


Masz na myśli szufladę, do której chowa się rzeczy, których nie chce się wydać, czy półkę, na której trzyma się książki?
Jeśli szufladę, to jest ona pusta… Napisałem kiedyś książkę, której nie wydałem. Po jej ukończeniu uznałem, że nie nadaje się do publikacji. A jakiś czas później wykasowałem powieść z dysku, żeby mnie nie korciło, by kiedyś do niej wrócić i spróbować ją naprawić.
Jeśli półkę, to jest ona bardzo urozmaicona, zwłaszcza że dzielę ją z moją partnerką, która czyta więcej ode mnie. Mam wrażenie, że jedynie dziada z babą tam brakuje… Nie mamy tak chyba tylko biografii celebrytów. No i może literatury dziecięcej, ponieważ jeszcze nie jesteśmy rodzicami.


Wiem, że dużo czytasz. Jakie są według Ciebie korzyści płynące z czytania książek?


Jest ich całe mnóstwo. Ale jeśli mam wskazać najważniejsze, to nie będę oryginalny. Książki są doskonałym źródłem wiedzy i rozrywki. Dobre powieści serwują je starannie i ze smakiem, a nie w fastfoodowy i uproszczony sposób.

Wiem, że pracujesz nad nową powieścią. Kiedy możemy się jej spodziewać?



Niedawno ją skończyłem. Staram się jednak oddawać redaktorom jak najbardziej dopracowane utwory, więc teraz czeka mnie kilka tygodni nanoszenie poprawek i upiększania. Zakładam, że do końca roku się wyrobię. A potem zobaczymy, jak na tę powieść zareaguje mój wydawca. Sam jestem ciekaw, czy efekt końcowy mi się spodoba.

Dzięki piękne za wywiad, materiały i poświęcony czas!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz