Dziś powracam z kontynuacją serii gatunkowo-autorskiej, która pomoże Wam nieco lepiej mnie poznać od strony czytelniczej.. Wbrew pozorom nie jest mi łatwo mówić o sobie (przy pytaniu co u mnie, zawsze dopytuję o sferę, bo nie odnajduję się w ogólnych, taka jestem konkretna). Oczywiście ten wpis - i następny - nie powstaje po to, aby krytykować osoby czytające dany gatunek czy autora. To moje, całkowicie subiektywne odczucia i elementy względem wybranych treści.
Dlaczego nie czytam romansów i powieści obyczajowych? Lista powodów jest dość pokaźna:
- schematyczność - on zawsze musi być idealny/niegrzeczny, ona w tarapatach/grzeczna/prowokująca. Wtłaczając sobie do głowy takie treści, później jest mi trudno trafić na osobę do mnie podobną (nigdy nie odzywam się pierwsza do obcych),
- przewidywalność - wystarczy, że znam początek - oczywiście często idealny - a już jestem w stanie Wam powiedzieć, jak to się skończy. Tu nie ma tej iskry, która wywołałaby u mnie fascynację,
- cukierkowatość - przesłodzone, kilometrowe opisy miłości akurat mnie bardzo dotykają,
- autodestrukcja - do dziś pamiętam, kiedy w szkle przeczytałam „Romea i Julię” i zanosiłam się płaczem po nocach. Dokładnie takie głębokie uczucia w sobie noszę, ale albo jestem raniona nałogowo przez mężczyzn (żarty, czepianie się, dokuczanie mi, ocenianie, brak wsparcia, brak podobieństw, niecierpliwość, brak dociekliwości, porzucenia), albo boję się cierpienia, więc uciekam. Na domiar złego, z braku miłości i kogoś bliźniaczego, przez siedem lat oglądałam seriale o podobnej tematyce, które mnie jeszcze bardziej dobiły, bo wytknęły moją samotność i poczułam się gorsza na tle bohaterów,
- otoczenie - nigdy nie miałam w nikim oparcia. Zawsze albo mi dokuczano *obie płcie), albo uznawano za dziwną, bo wolałam małe grono i naukę. Do plotkowania również się nie nadaję, bo czuję się niezręcznie.
- luka - należę do tych osób, które mogą mieć pracę i dom, ale bez jednej osoby to życie dalej będzie smutne. Nikt nie próbuje mnie poznać, ale za to każdy ocenia, co jest dla mnie ciosem poniżej pasa (jestem wszędzie inna z wyboru, począwszy od pracy, skończywszy na wymarzonym, niezmiennym od trzynastu lat kandydacie na męża). Nie należę również do osób rozwiązłych (wręcz jestem obsesyjnie wierna, bo znam ten ból i nie chciałabym go przenosić),
- skrajności - w romansach mamy albo nieszczęśliwą miłość i tragiczne zakończenie albo odwrotnie. Nic, co by mnie wyrwało z butów,
- sceny erotyczne - podobnie: dobre albo okraszone wulgarnością w nazewnictwie, co wyjątkowo mnie dotyka,
- nie angażują umysłu - to swego rodzaju zapychacze czasu. Dla mało ambitnych lektur nie ma tu miejsca (być może dlatego, że mój mózg analizuje wszystko lubi zgłębiać wiedzę). Nie ma tu wyzwań, jest lanie wody, które po prostu mnie smuci,
- otwierają emocje - mam dość silny temperament i wszystko, co odczuwam, wywołuje w środku tornado. Pytanie tylko, co i kiedy uzewnętrznić. Z powodu niezrozumienia przez ludzi i panicznego strachu przed zranieniem, wolę być logiczna. Przeciwieństwo w samotności mogłoby mnie rozbić emocjonalnie. Mam uczucia, tylko one dominują przy kimś najbardziej zbliżonym do mnie. Wpadam we wszystkim w transe, które pozwalają mi się zaangażować, tak w pracę, w czytanie, jak i w bliskie relacje z ludźmi,
- seksualność - nie jest to dla mnie temat tabu, o ile ktoś myśli podobnie i nie obraża słownictwem ciała
Tak wygląda lista powodów, dla których nie czytam i nie zamierzam czytać (do śmierci) romansów i powieści obyczajowych. Jeśli ma się trudne kwestie w życiu, to one nie pomagają, są jak nokaut na ringu. Kolejny wpis z tej serii za dwa tygodnie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz