wtorek, 10 marca 2020

Książki, których mogłoby nie być...

Dziś zapraszam Was na kolejny nietypowy wpis. Miało go nie być. Zainspirował mnie jednak felieton mojego przyjaciela. Jak wiecie, nie ulegam wielkim nazwiskom. To, że coś napisał Stephen King, nie oznacza od razu, że będzie bestsellerem. Może, ale nie musi. Jakby się tak dłużej zastanowić, uzbiera się spora lista tytułów, bez których mogłabym się obejść. Być może Wy też. Zainteresowani? Zapraszam dalej.


Od razu mówię, że mogę być dość ostra. Nie mam jednak zamiaru nikomu ubliżać czy coś podobnego. To są książki, które nie mają dla mnie żadnej wartości i mogłoby spokojnie zostać w szufladach autorów. Wydanie czegoś takiego ma inny cel. Martwi mnie to, ale wpływu nie mamy.

1. Blanka Lipińska
Pamiętacie niewiele lepsze „Pięćdziesiąt twarzy Greya” E L James? Sprawdziłam na jednym tomie, o co chodzi. Skąd ten szum. I nie rozumiem. Nie chodzi tu o temat. Nic nie mam do samych erotyków, ale niech to będzie opisane z szacunkiem! W książkach Blanki Lipińskiej występuje zatrważająca ilość powtórzeń (nie przytoczę). Brzydzę się wulgarnością. Oczywiście, można rozmawiać o wszystkim otwarcie. Ale róbmy to z należytym szacunkiem, bez naciągania i pakowania wszystkiego do jednego worka. Uprzedzę pytanie: nie widziałam filmu, nie planuję. Opinia Tomasza Raczka mi wystarczyła. Dziękuję bardzo, nie.

2. Opowieści nierealistyczne, przereklamowane
Ile jest takich książek, które przebiły się na rynku poprzez nalepki? Mnóstwo. Mnie razi inna sprawa. Niektóre książki poruszają bolesne tematy. To jeszcze nie jest najgorsze. Problem pojawia się, gdy pisze ją osoba nie mająca pojęcia o temacie. Przykładem jest chociażby Heather Morris. Oświęcim jest dla niej tematem odległym. Ta autorka nie ma pewnego rodzaju wrażliwości historycznej. Być może się powtarzam, ale mam i siłę. I dopóki żyję, nie pojawią się u mnie opory przed wyrażeniem własnego zdania. Nigdy. Nie wiem, czy mnie polubicie, znienawidzicie. Moje miejsce, moje zdanie. Tu widoczny jest sukces cyferek. Nie wiadomo, o co chodzi - chodzi o kasę. Jak najdalej od takich tytułów...

3.  Drugie „Milenium”
Żeby nie było, ja Wydawnictwo Czarna Owca uwielbiam. Bezgranicznie i najchętniej bym tam pracowała. Problem pojawia się tutaj z innego powodu. Czytaliście Larssona. Wiecie, co tam było. Nie do podrobienia. Tymczasem idziecie do księgarni, widzicie napis porównujący to coś do Stiega Larssona. Bierzecie, czytacie i... Przykro mi. Gdyby patrzeć na to pod kątem czystego kryminału - jeszcze bym jakoś przyjęła. Ale porównywanie z czymś tak perfekcyjnym (wtedy doceniłam) jest krzywdzące dla wszystkich. Nie, nie i jeszcze raz nie tędy droga. Coś mi się dzieje, jak to widzę. 

4. Niektóre kontynuacje.
Tutaj dwa przykłady:

1 „Deniwelacja” Remigiusza Mroza. Jak go lubię i czytam na bieżąco tak tego tomu nie uznaję. On sobie wyszedł jak przypalony kotlet. Tylko go wywalić. Naprawdę. Jeśli czytacie tę serię, możecie pominąć tom czwarty. Remigiusz chyba wie i rozumie ten zawód. Nie tylko ja marudzę. 

„Zanim się pojawiłeś” Jojo Moyes. Słuchajcie, nie rozumiem sensu tej książki. Wzywanie kogoś do samobójcy, człowieka, który nie chce już żyć. Rozumiem matkę (też bym się przeraziła). Problem w tym, że samobójca nie uzewnętrznia swoich emocji. On Wam nie powie, że chce się zabić. Po prostu pójdzie, zrobi, co planował. Wy zobaczycie efekt. Każdy z nas ma wolną wolę. Nie chcesz żyć - proszę. Tylko wiedzcie, że w takiej sytuacji otoczenie nie będzie miało wpływu. Decyzji się nie cofnie. Jeszcze wyszła kontynuacja, której również nie rozumiem. 

5. Niektóre horrory
„Komórka” Stephena Kinga to jest jakieś koszmarne, tragiczne nieporozumienie. Nie wiem, po co to napisał. Dziwny koncept. Może chciał rozpracować po swojemu motyw zagłady zombie, ale czy naprawdę uważa, że światu grozi z tego powodu apokalipsa? Nie wiem. Mógł ją zostawić w szufladzie...

6. Biografie celebrytów
Ja ich nie czytam, bo mnie celebryci (aktorzy np) nie interesują. Jeżeli autor uczestniczył w jakiś sposób w tworzeniu - dobrze. Nie mamy jednak pewności, czy napisanie takiej książki nie zostało zlecone. I to już jest przykre. Napisać książkę może każdy. Tylko najpierw niech napisze, a potem możemy rozmawiać. W innym przypadku uznam to za kłamstwo.

7. Nazwiska
Pisać można na każdy temat. Osobiste przemyślenia są w porządku (w końcu jego/jej książka). Wiecie, co mnie razi? Nazwisko. O co chodzi? Już tłumaczę. Jest książka np o in vitro. Nie kupicie jej ze względu tematyki, tylko nazwisko Wam rzuca się w ozy. To jest smutne. Ja zawsze sprawdzam odwrotnie. Najpierw tematyka, potem autor. Krok trzeci - decyzja o tym, czy czytam, czy nie. Może tak powinniśmy patrzeć. Wiadomo, że jeśli policjant napisze kryminał - est to wiarygodne, bo zna realia. Inne przypadki mnie zastanawiają. 

8. Niektóre debiuty


„Dziewczyna z pociągu" Pauli Hawkins. Pominę błędy logiczne. Zasypiałam. Temat trudny, a potraktowany schematycznie, stereotypowo. Jeśli książka ma mieć dziś jakąś wartości, powinna być szczerze napisana. Nie głosem ogółu. 

8. Nowy autor kontynuujący serię zmarłego
Tak było z „Ojcem chrzestnym” kogo? Mario Puzo, powiecie? No właśnie. Jest trylogią. I na tym koniec. Nie można na siłę czegoś kontynuować. Nie podrobi się stylu, bo będzie to plagiatem. Finansowo ten krok rozumiem. I tylko w ten sposób, ale patrzmy na to jako osobną część. Porównania nie wypalą. 

Tak wygląda moja lista książek, bez których mogę się obejść i nie będę o nich opowiadać. Ten blog nie powstał w celu marudzenia i marnowania miejsca w edytorze na coś, czego i tak nie przeczytacie (jeśli mnie słuchacie i szczerze odradzę). Szukam dobrych książek. Od tej pory o złych będę Wam pisać na Facebooku. Nie tutaj. Nie będzie recenzji, wspomnę w podsumowaniach. To wszystko na dziś. Mam nadzieję, że nie znienawidzicie mnie za taki wpis.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz