czwartek, 16 kwietnia 2020

„Wielki Marsz”-Ricard Bachman | „Nie przynosimy niczego na ten świat...”

Autor-Richard Bachman
Tytuł-„Wielki Marsz”
Gatunek-obyczajowa
Liczba stron-264
Wydana-2008
Ocena-7/10















Dziś chciałabym opowiedzieć Wam o książce autora, którego dawno nie było na tym blogu. Będzie to pierwsza powieść napisana pod pseudonimem. Założyłam sobie kiedyś, że przeczytam wszystkie książki spod jego pióra. Jestem na dobrej drodze. Widać koniec. Tym razem pora opowiedzieć o jednej z pierwszych książek Stephena Kinga. To o nim mowa. Zainteresowanych wpisem zapraszam dalej. 



Stu chłopców zostaje wylosowanych do Wielkiego Marszu. Wśród tej setki jest Ray Garraty, „syn stanu Maine”, jak go nazywają. Dokąd wszyscy zmierzają? Nie wiadomo. Przed siebie, byle dalej, le tylko sił w obolałych nogach. Tutaj nie ma miejsca na sentymenty, uczucia. Marsz zakończy się, kiedy na metę dotrze ostatni z nich. Kto przetrwa tę morderczą wędrówkę?

Czy straszy? Rozczaruję Was. Nie straszy, bo to nie jest horror. To bardzie powieść obyczajowa z dość niepokojącą wizją przyszłości Stanów Zjednoczonych. Co prawda Stephen King napisał tę powieść pod pseudonimem - i nie bez powodu - ale nie wiem, czy domyśliłabym się po stylu, kto naprawdę się pod nim skrywa. Tutaj nic nie straszy. Ta powieść jest inna. 

Kto mnie zna, ten wie, że zawsze zwracam uwagę na motywy towarzyszące. W tej książce jest jeden, ale za to bardzo wyraźny. Stu bohaterów idzie, nie zważając na nic. Nie ma tu uczuć,chociaż są wspomnienia. Jest marsz bez względu na wszystko. Nie ma wymówek. Są trzy upomnienia za zwolnienie, odpoczynek. Późnij następuje rozstrzelanie delikwenta, a tłum maszeruje dalej. Czy to Wam czegoś nie przypomina? Mnie tak. Taką wędrówką jest życie ludzkie. Żaden dzień się nie powtórzy. Czas także się nie zatrzyma. O biegnie sam z siebie, nikogo nie pyta o zdanie. Podobnie jest z naszym życiem. Rodzimy się, uczymy, poznajemy mnóstwo osób. Zakładamy rodzinę, wychowujemy i... umieramy. Każda wędrówka kiedyś się kończy. Ta akurat śmiercią, przed którą nikt z nas nie zdoła uciec. Czy warto więc marnować je na błahostki?



„Nie przynosimy niczego na ten świat, a już na bank niczego nie zabieramy.”



Wędrując wraz z bohaterami tej powieści, możemy obserwować, jak w obliczu takiego wyzwania narodowego rozwijają się i kształtują relacje międzyludzkie. Czy to możliwe, żeby wśród takiego tłumu zrodziła się przyjaźń? Nie umiałam się nie zastanawiać, jak ja zachowałabym się w takiej sytuacji. Jaki ten Marsz ma sens? Dlaczego to akurat ta setka została wylosowana? Ilu z nich przetrwa? Tego dowiecie się, sięgając po książkę.

Nie byłabym sobą, gdybym nie odniosła tej metafory do współczesności. Marszem jest życie, ale ta wędrówka to także pewnego rodzaju wojna. Wygrają najlepsi. Albo dacie radę, albo Was rozstrzelają. Nie ma tu miejsca na wymówki. Są tylko zasady, do których jesteście zobligowani się dostosować. Bez słowa sprzeciwu. My dzisiaj również mamy pewnego rodzaju wojnę i marsz, tylko w towarzystwie niewidzialnego wroga. Wygrają ci, którzy zastosują się do wystosowanych zaleceń. Jak myślicie, warto ryzykować?

Polecam książkę. Z wielką ulgą. To nie jest najwybitniejsza powieść Stephena Kinga. Dobra, ale ani nie rewelacyjna, ani też nie tragiczna. Taka w porządku, do przyjęcia. Alegoryczna, przypomina nam brutalną prawdę o naszym chwilowym istnieniu. Sami zobaczcie. Mnie się podobała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz