wtorek, 26 marca 2019

Książka czy film? #3: Requiem dla snu ♥

Czas na trzecią odsłonę cyklu książkowo-filmowego. Jak wiecie z zakładki na blogu, jestem absolutnym wrogiem telewizji. Nie cierpię narzucania mi pór oglądania czegoś. Mogę wtedy być zmęczona, źle się czuć, mieć gorszy nastrój. Wówczas najmniejszą ochotę wykazuję na oglądanie czegokolwiek. W związku z czym, wszystkie filmy, które chce obejrzeć, oglądam na laptopie i sprawa załatwiona. Dziś pora na film kultowy. Wchodził na ekrany, kiedy byłam mała, więc nadrabiam po latach. Książkę już Wam recenzowałam, a teraz zapraszam na porównanie ekranizacji z jej literackim pierwowzorem.


Książka została napisana przez Huberta Selby'ego, wydana w roku 1978. Jest niestety rozmyta. Brak w niej kwestii wskazujących na autora konkretnej wypowiedzi, dookreśleń. Ten zabieg powoduje, że czyta się ją dość trudno. Prawdopodobnie wynika to z faktu, że autor nadużywał wówczas heroiny. Nie był autorytetem ani wówczas, ani dziś (problemy z prawem). Postanowił zostać pisarzem, kiedy zdiagnozowano u niego gruźlicę, na którą ostatecznie zmarł w 2004 roku. "Requiem dla snu" to jeden z jego najsłynniejszych tytułów. Książka trudna, ale na swój sposób magiczna.

Reżyserem filmu jest Darren Aronofsky (możecie go kojarzyć z takimi tytułami jak "Czarny łabędź", "Źródło", "Pi" czy "Zapaśnik"). Autorem scenariusza do filmu był wyżej wymieniony Hubert Selby i tutaj znowu uwaga, jak przy duecie Puzo/Coppola. Gdyby nie Hubert Selby, nie byłoby tego filmu. Sam Darren Aronofsky podkreślał po przeczytaniu, że musiał zekranizować tę powieść, bo tak ogromne wrażenie na nim wywarła. 

Film powstał w 2000 roku. W rolę główne wcielili się: Ellen Burstyn (Sara), Marlon Wayans (Tyron), Jennifer Connelly (Marion) i Jared Leto (Harry). Reżyser nie rozdziela nałogów. To, co zapada w pamięć, wwołuje ciarki, to mroczny, ciasny, klaustofobiczny klimat tego filmu. Wraz z rozwojem fabuły i pogłębianiem się kłopotów bohaterów, odbiorca dostaje coraz więcej genialnych montaży, zbliżeń. Zwróćmy uwagę na samo branie narkotyków-wizualnie wygląda to lepiej. Nie ma tu przeskoków scen Darren Aronofsky używa natomiast innych, ciekawszych zabiegów (np dzieli ekran na pół, jak to bywało kiedyś w niektórych grach).  Stosuje wiele zbliżeń. Nie zrażajcie się więc, jeśli czyjaś twarz będzie finalnie zajmowała pół ekranu, zabieg celowy. Wraz ze zjawiskową ścieżką dźwiękową Clinta Mansella (na pewno znacie!), wszystko to tworzy klaustrofobiczny, paranoiczny klimat, zbliżony do horroru, a nie do dramatu psychologicznego. 

Kolejna kwestia, o której nie sposób nie wspomnieć, to genialna rola Ellen Burstyn. Sara to starsza kobieta, samotna.. Jedyną jej rozrywką jest oglądanie telewizji (pierwsze uzależnienie). Kiedy odbiera telefon i zostaje zaproszona do jej ulubionego programu, wraca jej chęć do życia, odnalazła swój cel, do którego uparcie dąży. Postanawia więc za wszelką cenę schudnąć, aby zmieścić się w swoją ulubioną, czerwoną sukienkę. Ostatecznie popada w drugie uzależnienie-od tabletek odchudzających. Jej ukochany telewizor staje się jednocześnie więzieniem dla niej samej. Jest to niewątpliwie jedna z najlepszych ról kobiecych, jakie miałam okazję widzieć.

Wspomniałam Wam, że klimat tego filmu jest klaustrofobiczny. Ekranizacja skłania do myślenia na temat postrzegania osób uzależnionych. To są najczęściej osoby szczęśliwe, mające wszystko, które zagubiły się gdzieś na jednym z zakrętów. Najczęściej chcą pomocy. Nie ma jednak nikogo, kto sam wyciągnąłby do nich rękę, bo ostatecznie są zepchnięte na margines społeczny. Boję się jeszcze jednej, innej wizji. Jeżeli uda nam się zwalczyć narkomanię (w co wierzę), mogą pojawić się inne używki, które będą dla nas równie niebezpieczne. Człowiek jest istotą ułomną, słabą i to widać właśnie w takich momentach, chwilach zawahania. Przykre, bolesne, ale realistyczne.

Nie mam żadnych zastrzeżeń co do tego filmu. Wszystko jest na swoim miejscu. Bezbarwną postacią wydał mi się jedynie Harry. Ta postać rozwinęła się dzięki obecności Marion, wcześniej była niejaka. Ten film ma banalne przesłanie, ale tak naprawdę pokazuje nam, jak łatwo można upaść. Jak cienka jest granica pomiędzy marzeniami, które za wszelką cenę chcemy spełnić, a szaleństwem i obłędem. Bardzo łatwo jest się uzależnić, od wszystkiego. Dużo trudniej z tego wyjść. To, co zakazane, od wieków kusi najbardziej.

Podsumowując, "Requiem dla snu", to film fenomenalny w całym swoim wykonaniu. Wstrząsa odbiorcą, ale właśnie taki jest jego cel. Stanowi pewnego rodzaju ostrzeżenie i pokazuje konsekwencje naszych błędów, słabości. Zostaje na długo w pamięci. Ostatecznie jednak ma w sobie coś magicznego. Jako rasowy mól książkowy powinnam Wam powiedzieć, że książka jest lepsza. Tym razem ogłaszam remis. Zacznijcie jednak od książki. Polecam bardzo gorąco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz